Tę charakterystykę pozostawiłam sobie a/a, by od czasu do czasu przypominać, jak jestem widziana w cudzych oczach.
Nie wymagam adoracji, ani nie mam o sobie większego mniemania, ale , co tu dużo gadać, czuję samozadowolenie, gdy mnie postrzegają pozytywnie.
Zdrowotnie spotykały mnie sinusoidy - od przypadłości na granicy zejścia - do względnej równowagi, ale nigdy DOBRZE. Zapomniałam , jakie to uczucie: nie czuć bólu, nie mieć zadyszki, nie być zmęczoną od rana do wieczora, być wyspaną itd.itp . Zaliczyłam kilku specjalistów, ale niczego od nich odkrywczego nie uzyskałam. Albo nauki przez nich przyswajane nie były dostateczne, albo rutyniarstwo pozwoliło im ulotnić się z tych bardziej wymagających poruszania umysłów wiedzy. Tak, czy owak starałam się, kombinowałam, by się doszperać do materiałów, które mogłyby jakoś oświecić moją, też nie najbardziej, rozwiniętą korę mózgową. Bo , niby, skąd miałabym czerpać kwintesencję wszechwiedzy o wszystkim ? Byłam i jestem samoukiem. Nikt mnie nie kształtował, nie uczył niczego sensownego, co mogłoby się przydać w życiu. No,i brnę na oślep, nie domyślając się - dobrze li robię, czy też źle, albo w miarę rozsądnie.
Cztery lata kombinowałam , co by zrobić z lewą nogą, która bolała mnie niemiłosiernie i powodowała, że z trudem pokonywałam kilkumetrową przestrzeń do łazienki. Napomknęłam, że z ortopedów nie miałam żadnej pociechy, bo jedynymi zaleceniami było chodzenie: o szczudłach, lasce, chodziku itp. pomocy w odbijaniu się od podłoża.
Wkurzyłam się, podumałam w czasie bezsennych nocy i po przeszperaniu internetu - odnalazłam przyrząd, który uważałam za możliwy do przywracania mnie do większej sprężystości i mocy. Takie coś, na czym stawało się oboma stopami , będące umocowane na szynie i tak sobie jeździłam na nim w lewo, w prawo, zwiększając ilość tych ćwiczeń i wzmacniając mięśnie nóg i okołokolanowych.
Efekt - zaczęłam wychodzić do ogrodu o chodziku, cała w skowronkach, radosna, że łykam świeże powietrze, a nadto oglądam cud- kwiecie i całą parkową przestrzeń zieloniutką, zadbaną , ręką p. Ali - ogrodniczki nad ogrodniczkami.
Z nikim się, stąd, nie bratałam, bo nie miałam takiej potrzeby ducha. Dość znajomości pozawierałam w okresie mej dorosłości i tzw. okresu produkcyjnego. Marzyłam o spokoju i samotności , pozostawiając furtkę dla kontaktu z kimś interesującym, dla pogaduchy, pośmiania się , wymiany myśli. Moja samotność była przerywana, z rzadka, odwiedzinami Mychy, początkowo - Cieciora i kilku innych znajomych, ale stawały się coraz rzadsze, w miarę ich starzenia się , chorób , braku ochoty na ciągłe odwiedzanie - bez rewizyt.
Przeniosłam się wreszcie do samodzielnego pokoju z łazienką , balkonikiem i takie rozmieszczenie bardzo mnie odpowiadało.
Co z tego, kiedy widząc sporo mankamentów -zaczęłam walczyć o "naprawę Rzeczypospolitej" - czego efektów można się było spodziewać. Nerwy, pisanie pism do instytucji nadrzędnych, wygrywanie paru spraw, przegrywanie, nabywanie nowych antagonistów, sympatyków, penetrowanie internetu - stale psującego się i wydawaniu forsy na jego naprawę. Nie dalej, jak kilka dni temu wydałam 400 zł na 3 informatyków, co to skasowali co bardziej interesujące materiały, łącznie z wszystkimi zdjęciami i w końcówce nadal internet był nieczynny, pozostawiając mnie w czarnej rozpaczy. Z tejże wyzwolił mnie Piotrek - nasz etatowy konserwator, chłopak na schwał, inteligentny i wszechstronnie, manualnie zdolny. I właśnie , dzięki niemu, toczę swe wspomnienia z bytności w domu starców - do której ma doszlusować siostra Zochy - Kalina, z którą , w swoim czasie, razem pracując miałam sporo zgrzytów. Ale nie powinna mnie ona obchodzić i nie będzie.
czwartek, 25 lipca 2019
piątek, 5 lipca 2019
D.C.
I tak rozpoczęła się batalia - walka z znacznie silniejszymi ode mnie urzędasami, trwająca, w sumie, blisko 10 lat. Same procesy , odwołania itp. ok. siedem. Oczywiście przegrana przeze mnie. Tej historii musiałabym poświęcić tyle czasu, że nie stać mi na jego trwonienie - zważywszy mój wiek i bezsensowność udowadniania , z jakimi swołoczami miałam do czynienia.
W rezultacie, kiedy prawnicze bonzy odpuściły jeden z zasadniczych wymogów do uznania moich roszczeń, czyli pisemne świadectwo pobytu mego (i wszystkim innych właścicieli majątków) ojca na swoich włościach w dniu 1 wrześni 1939 roku - czyli możliwość wznowienia sprawy - odpuściłam, bo nie miałam już siły i nerwów do dalszej batalii.
Pozostało jeszcze udowodnienie, co także stanowiło warunek uzyskania odszkodowania, iż miejscowość , na której leżała posiadłość należała do Polski (oni twierdzili, że tylko repatrianci z Wileńszczyzny mają prawo do odszkodowań, co nie było zgodne z wymogami Dziennika Ustaw, które nie precyzowało tak ujętych żądań, a chodziło w ogóle o przynależność tych ziem do dawnej Polski. A stanowiło, bo należało do I RP Rzeczypospolitej Obojga Narodów, z Litwą).
No, i tak ległam , nie zdoławszy od nich niczego wydębić.
Zastanawiam się, czy nie próbować dociekać mych roszczeń do końca... ,ale do kogo się zwrócić ?
Poruszyłam ten wątek, bo strawił jeszcze kilka lat z okresu, mającego przynależeć do oddania się mojej terapii, odpoczynku w domu "opieki" - nade mną także. Niestety, wypracowana latami samodzielność doprowadziła do tego, że nikt mną się nie interesował i nie pomagał, bowiem starałam się nikogo o nic nie prosić i brnąć, w dalszą , ostatnią drogę życiową - solo. I tak zostało.
Nadto, dorobiłam się opinii przebojowej, co to nikomu, nic nie przepuści - doniesie, gdzie trzeba i ... lepiej z nią nie zaczynać.
Dochodzą do mnie wieści że wzbudzam w poniektórych pracownicach ...lęk. Lęk ? Ciekawe, że niczego na tym nie zyskuję, nawet poczucia przez nich obowiązku, że także należy mi to samo, co wszystkim. Czyli szczypta uwagi. Tym bardziej, że każdy gest dobrej woli, odpłacam, czym mogę . Czasem nawet sowicie. Bez skutku. Jestem, a jakoby mnie by nie było. Niemal, jak Urszula Kochanowskiego. Tyle, że ona była nieżywa, a ja jeszcze oddycham, choć ledwo,ledwo. I pomyśleć, iż Zośki nie ma już na tym świecie niemal 1,5 roku, a Kalina ma się, jakoby, wprowadzić. Nie jestem zachwycona, a właściwie jest mi obojętnie.
W rezultacie, kiedy prawnicze bonzy odpuściły jeden z zasadniczych wymogów do uznania moich roszczeń, czyli pisemne świadectwo pobytu mego (i wszystkim innych właścicieli majątków) ojca na swoich włościach w dniu 1 wrześni 1939 roku - czyli możliwość wznowienia sprawy - odpuściłam, bo nie miałam już siły i nerwów do dalszej batalii.
Pozostało jeszcze udowodnienie, co także stanowiło warunek uzyskania odszkodowania, iż miejscowość , na której leżała posiadłość należała do Polski (oni twierdzili, że tylko repatrianci z Wileńszczyzny mają prawo do odszkodowań, co nie było zgodne z wymogami Dziennika Ustaw, które nie precyzowało tak ujętych żądań, a chodziło w ogóle o przynależność tych ziem do dawnej Polski. A stanowiło, bo należało do I RP Rzeczypospolitej Obojga Narodów, z Litwą).
No, i tak ległam , nie zdoławszy od nich niczego wydębić.
Zastanawiam się, czy nie próbować dociekać mych roszczeń do końca... ,ale do kogo się zwrócić ?
Poruszyłam ten wątek, bo strawił jeszcze kilka lat z okresu, mającego przynależeć do oddania się mojej terapii, odpoczynku w domu "opieki" - nade mną także. Niestety, wypracowana latami samodzielność doprowadziła do tego, że nikt mną się nie interesował i nie pomagał, bowiem starałam się nikogo o nic nie prosić i brnąć, w dalszą , ostatnią drogę życiową - solo. I tak zostało.
Nadto, dorobiłam się opinii przebojowej, co to nikomu, nic nie przepuści - doniesie, gdzie trzeba i ... lepiej z nią nie zaczynać.
Dochodzą do mnie wieści że wzbudzam w poniektórych pracownicach ...lęk. Lęk ? Ciekawe, że niczego na tym nie zyskuję, nawet poczucia przez nich obowiązku, że także należy mi to samo, co wszystkim. Czyli szczypta uwagi. Tym bardziej, że każdy gest dobrej woli, odpłacam, czym mogę . Czasem nawet sowicie. Bez skutku. Jestem, a jakoby mnie by nie było. Niemal, jak Urszula Kochanowskiego. Tyle, że ona była nieżywa, a ja jeszcze oddycham, choć ledwo,ledwo. I pomyśleć, iż Zośki nie ma już na tym świecie niemal 1,5 roku, a Kalina ma się, jakoby, wprowadzić. Nie jestem zachwycona, a właściwie jest mi obojętnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
AKTUALIA
NARUSZYŁAM TYM MASAŻEREM STOPĘ I PRZEZ KILKA DNI NIE MOGŁAM NAWET NA NIEJ STĄPNĄĆ. MAŚCI NIE POMAGAŁY, AŻ WRÓCIŁA KINGA I ZALECIŁA MI ZIM...
-
Przed nami wybory prezydenta - 10 maja 2020 roku. Duda - i nikt inny. Te otaczające go postaci "prezydentów"- pożal się Boże - to...
-
Wczoraj miałam niecodzienną wizytę. Zadzwoniła Hania Karniej z SW i zapytała, czy może wpaść z jakimś mecenasem, by dokończyć wypełniania wn...