czwartek, 25 lipca 2019

MOJE PRZESZKODY W NORMALNEJ EGZYSTENCJI

Tę charakterystykę pozostawiłam sobie  a/a, by od czasu do czasu przypominać, jak jestem widziana  w cudzych oczach. 
Nie wymagam  adoracji, ani nie mam o sobie większego mniemania, ale , co tu dużo gadać,  czuję samozadowolenie, gdy mnie postrzegają  pozytywnie. 
   Zdrowotnie  spotykały mnie sinusoidy - od przypadłości na granicy zejścia - do względnej równowagi, ale  nigdy DOBRZE.  Zapomniałam , jakie to uczucie: nie czuć bólu, nie mieć zadyszki, nie być zmęczoną od rana do wieczora, być wyspaną itd.itp . Zaliczyłam kilku specjalistów, ale niczego od nich odkrywczego nie uzyskałam. Albo nauki przez nich przyswajane  nie były dostateczne, albo  rutyniarstwo  pozwoliło im ulotnić  się z tych  bardziej  wymagających poruszania umysłów wiedzy. Tak, czy owak starałam się, kombinowałam, by się doszperać do materiałów, które mogłyby jakoś oświecić moją, też nie najbardziej,  rozwiniętą korę mózgową. Bo , niby, skąd miałabym czerpać kwintesencję  wszechwiedzy o wszystkim ? Byłam i jestem samoukiem. Nikt mnie nie kształtował, nie  uczył niczego sensownego, co mogłoby się przydać w  życiu. No,i brnę na oślep, nie domyślając się - dobrze li robię, czy też źle, albo w  miarę rozsądnie.
Cztery lata kombinowałam , co by zrobić z lewą nogą, która bolała mnie niemiłosiernie i powodowała, że z trudem pokonywałam kilkumetrową przestrzeń do łazienki. Napomknęłam, że z ortopedów nie miałam żadnej pociechy, bo jedynymi zaleceniami było chodzenie: o szczudłach, lasce,  chodziku  itp. pomocy w odbijaniu się od podłoża.
Wkurzyłam się, podumałam w czasie bezsennych nocy i po przeszperaniu internetu - odnalazłam przyrząd, który uważałam za możliwy do przywracania mnie do większej sprężystości i mocy. Takie coś, na czym stawało się oboma stopami , będące umocowane na szynie i tak sobie jeździłam na nim  w lewo, w prawo, zwiększając  ilość tych ćwiczeń i wzmacniając mięśnie nóg i okołokolanowych.
 Efekt - zaczęłam wychodzić do ogrodu o chodziku, cała w skowronkach, radosna, że łykam świeże powietrze, a nadto oglądam cud- kwiecie i całą parkową przestrzeń zieloniutką, zadbaną , ręką p. Ali - ogrodniczki nad ogrodniczkami.
   Z nikim  się, stąd, nie bratałam, bo nie miałam takiej potrzeby ducha. Dość znajomości pozawierałam w okresie mej dorosłości i tzw. okresu produkcyjnego. Marzyłam o spokoju i samotności , pozostawiając furtkę dla  kontaktu z kimś interesującym,  dla pogaduchy, pośmiania się , wymiany myśli.  Moja samotność była przerywana, z rzadka, odwiedzinami  Mychy, początkowo - Cieciora i kilku innych znajomych, ale stawały się coraz rzadsze, w miarę ich starzenia się ,  chorób , braku ochoty na  ciągłe  odwiedzanie - bez  rewizyt. 
Przeniosłam się wreszcie do samodzielnego pokoju z łazienką , balkonikiem i takie rozmieszczenie  bardzo mnie odpowiadało.
Co z tego, kiedy  widząc sporo mankamentów -zaczęłam walczyć o "naprawę Rzeczypospolitej" - czego efektów można się było spodziewać. Nerwy,  pisanie pism do instytucji nadrzędnych, wygrywanie paru spraw, przegrywanie,  nabywanie nowych antagonistów, sympatyków, penetrowanie internetu - stale psującego się i wydawaniu forsy na jego naprawę. Nie dalej, jak kilka dni temu wydałam 400 zł na 3 informatyków, co to skasowali co bardziej interesujące materiały, łącznie z wszystkimi zdjęciami i w końcówce nadal internet był nieczynny, pozostawiając mnie w czarnej rozpaczy.  Z tejże wyzwolił mnie Piotrek - nasz etatowy konserwator, chłopak na schwał, inteligentny i wszechstronnie, manualnie zdolny. I właśnie , dzięki niemu, toczę swe wspomnienia z bytności w domu starców - do której ma doszlusować  siostra Zochy - Kalina, z którą  , w swoim czasie, razem pracując miałam sporo zgrzytów. Ale nie powinna mnie ona obchodzić i nie będzie.

piątek, 5 lipca 2019

D.C.

I tak rozpoczęła się batalia - walka z znacznie silniejszymi ode mnie urzędasami, trwająca, w sumie, blisko 10 lat. Same procesy , odwołania itp. ok. siedem. Oczywiście przegrana przeze mnie.  Tej historii musiałabym poświęcić tyle czasu, że nie stać mi na jego trwonienie - zważywszy mój wiek i bezsensowność udowadniania , z jakimi swołoczami miałam do czynienia. 
W rezultacie, kiedy  prawnicze bonzy odpuściły jeden z  zasadniczych wymogów do uznania moich roszczeń, czyli  pisemne świadectwo pobytu mego (i wszystkim innych właścicieli majątków) ojca na swoich włościach  w dniu 1  wrześni 1939 roku - czyli  możliwość wznowienia sprawy - odpuściłam, bo nie miałam już siły i nerwów do dalszej batalii.
Pozostało jeszcze  udowodnienie, co także  stanowiło warunek  uzyskania odszkodowania, iż  miejscowość , na której leżała posiadłość należała do Polski (oni twierdzili, że tylko repatrianci z Wileńszczyzny mają prawo do odszkodowań, co nie było zgodne z  wymogami Dziennika Ustaw, które  nie precyzowało tak ujętych żądań, a chodziło w ogóle o przynależność tych ziem do dawnej Polski. A stanowiło, bo należało do I RP Rzeczypospolitej Obojga Narodów,  z Litwą). 
  No, i tak ległam  , nie zdoławszy od nich niczego wydębić.
Zastanawiam się, czy  nie próbować  dociekać mych roszczeń do końca... ,ale do kogo się zwrócić ?
Poruszyłam ten wątek, bo  strawił   jeszcze kilka lat z okresu, mającego przynależeć do oddania się mojej  terapii, odpoczynku w domu "opieki" - nade mną także. Niestety, wypracowana latami samodzielność doprowadziła do tego, że  nikt mną się nie interesował i nie pomagał, bowiem starałam się  nikogo o nic nie prosić i brnąć, w dalszą , ostatnią drogę  życiową - solo. I tak zostało.
Nadto, dorobiłam się  opinii przebojowej, co to nikomu, nic nie przepuści - doniesie, gdzie trzeba i ... lepiej z nią nie zaczynać.
Dochodzą do mnie wieści  że  wzbudzam w poniektórych pracownicach ...lęk. Lęk ? Ciekawe, że  niczego na tym nie zyskuję, nawet poczucia przez nich obowiązku, że  także należy mi to  samo, co wszystkim. Czyli  szczypta uwagi. Tym bardziej, że każdy gest dobrej woli, odpłacam, czym mogę . Czasem nawet sowicie. Bez skutku. Jestem, a jakoby mnie by nie było. Niemal, jak Urszula Kochanowskiego. Tyle, że ona była nieżywa, a ja  jeszcze oddycham, choć ledwo,ledwo. I pomyśleć, iż Zośki nie ma już na tym świecie  niemal 1,5 roku, a Kalina ma się, jakoby, wprowadzić. Nie jestem  zachwycona, a właściwie jest mi obojętnie.

AKTUALIA

NARUSZYŁAM  TYM  MASAŻEREM STOPĘ I PRZEZ KILKA DNI NIE MOGŁAM NAWET NA NIEJ STĄPNĄĆ. MAŚCI NIE POMAGAŁY, AŻ WRÓCIŁA KINGA I  ZALECIŁA MI ZIM...