Kierownik nakazał fałszywej opiekunce mnie przeprosić, co też uczyniła. Zapytałam ją tylko : za co mnie tak nienawidziła , że zdołała tyle negatywnych cech mi przypisać i to takich, których, akurat, nie posiadam. Stwierdziła, że nie czuje do mnie nienawiści ,ale nie potrafi wytłumaczyć, co nią powodowało, że napisała to, co napisała, ale uległa czyjejś (nie ujawniła czyjej) prośbie i wypełniła tę część moich akt, które miały naświetlić moją charakterystykę dla kontroli, mającej złożyć nam, niebawem, wizytę, prawdopodobnie z MOPSu.
Nic więcej nie zdołałam z niej wydębić, dałam więc za wygraną i pozwoliłam jej odejść.
Dziewczę było chorowite, często bywała na zwolnieniach lekarskich - w końcu przeszła operację i po kilkumiesięcznym urlopie rehabilitacyjnym - odeszła, na szczęście, w siną dal. Doszłam do wniosku, że nie była całkiem zdrowa psychicznie, miała zmienne nastroje, zachowania i pewnie chciała czymś "inteligentnym" się wykazać, dając "popisowy" opis mych wad. Wolałam jednak, by kontrolujące nas zwierzchności nie miały aż tak fałszywej o mnie reputacji, bowiem , choć mam wiele ułomności - to jednak nie te, wymienione przez autorkę mego rysopisu.
No, ale dość tego. Było, minęło. Przekonałam się jednak nie tylko wówczas, ale w wielu innych przypadkach, że nie mam co liczyć na pobłażanie, ani branie racji mojej strony, nawet jeśli będzie ewidentna, przez opiekunów , cały personel, przynajmniej większą jej część, a kierownictwo w szczególności.
W początkach bytności w tymże miejscu - nie przykładałam większej wagi do pokarmów, jakie nam serwowano. Byłam rada, że nie muszę robić zakupów , gotować. Katering, jaki zatrudniano nie spełniał niczyich wymogów podniebienia - i chociaż narzekano, na nieczęstych zebraniach na ten temat - nic nie ulegało zmianie na lepsze. Przekonałam się o tym po kilkuletnim konsumowaniu stale powtarzających się dań w jadłospisach , niejadalnych obiadach, na co reagowałam coraz bardziej nerwowo. Zaczęłam też pisać protesty-"songi" do kierownika Domu, a następnie dyrektora całej Diakonii. A , w miarę upływu lat, próbowałam poruszyć sumienia wyższych władz, by pomogły zmienić to nieznośne status quo. Zero zrozumienia.
Tu, na miejscu napotykałam na nieuprzejme i niechętne reakcje, jakobym była odosobniona w narzekaniach, bo inni nie wnoszą skarg, a nawet chwalą sobie ... np. coniedzielny rosół - niczym nieprzypominający domowy, bo wodnisty, z kupą makaronów , zasłaniających zupę jako taką -obrzydliwy. Było wręcz przeciwnie. Większość krytykowała nasze żywienie i miała podobny pogląd, ale wiadomo, że kiedy przychodzi co do czego - nie ma odważnych , by przekazać kierownictwu swoją prawdziwą, negatywną opinię. Wszędzie tak się dzieje. Mam na to sporo przykładów. Ludzie tchórzą, bo choć nie mogą przewidzieć reakcji zwierzchnictwa - to wyobrażają sobie, że spotka ich jakaś niewyobrażalna kara i wolą się nikomu nie narażać , znosząc wszystkie przeciwności losu, jakie spotkały ich na nowym miejscu .
Tymczasem moje skargi nie milkły, powtarzały się co roku, bo reakcje na NIE nie zmierzały ku poprawie naszego żywienia , a wręcz przeciwnie. Wrogość natomiast w stosunku do mojej osoby proporcjonalnie wzrastała, w miarę mnożenia się moich dążeń do poprawy świadomości ich praw, przywilejów itp., których nie mieliśmy, a należało już egzekwować na wyższych szczeblach hierarchii państwowej.
No, i pisałam. Do ministerstw, urzędów wojewódzkich , inspektora danych osobowych itp. o uświadamianie nas w tej mierze.
Niezależnie od aktualnych do załatwiania spraw, miałam jeszcze niedokończoną, a rozpoczętą ok. 7 lat temu założoną sprawę zwrotu za mienie zabużańskie. Podjęłam ją, kiedy zmieniały się nasze władze państwowe, a na czele Min Spraw Zagranicznych stanął p. Skubiszewski - z wyglądu szlachciura, ale wewnętrznie nie wydobyty jeszcze ze skóry komuszej - ich człowiek. Rozpoczęłam batalię od sprowadzenia z Litwy dokumenty o przynależności Dowgirdowa do mego ojca, co, o dziwo, uzyskałam w dość szybkim terminie. Nie było opisu budynków, inwentarza , tylko ziemi w ilości ha (po parcelacji 130 ha). O budynkach zaświadczył w sądzie Wojszwiłło, choć przez pomyłkę podał, iż były drewniane, co nie odpowiadało prawdzie. Nie wypadało na miejscu prostować pomyłkę, bo mogliby sądzić, że coś kręcimy, więc pozostawiłam to bez komentarza. Tak, czy owak - proces został rozpoczęty. Ale co mnie jeszcze czekało przez lata, nie umiałam przewidzieć , bo na wstępie zrezygnowałabym z roszczeń. A najgorsze było uczestniczenie bliskich krewnych w zmowie i intrydze, by sobie spróbować zagarnąć mienie. Właściwie owa wieść, którą przekazała mi Helenka, siostra Mietka Raczkowskiego w czasie mego pobytu w Łodzi tak mnie zbulwersowała do działania. Mianowicie , oświadczyła, iż wie o staraniach Zosi i Jerzego także Dowgirdów, ale z innego plemienia (Plemborscy) do odzyskania majątku mego ojca, na podstawie zbieżnych nazwisk i braku dokumentów własności (nie wiedzieli, że otrzymałam ich znaczącą część).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
AKTUALIA
NARUSZYŁAM TYM MASAŻEREM STOPĘ I PRZEZ KILKA DNI NIE MOGŁAM NAWET NA NIEJ STĄPNĄĆ. MAŚCI NIE POMAGAŁY, AŻ WRÓCIŁA KINGA I ZALECIŁA MI ZIM...
-
Przed nami wybory prezydenta - 10 maja 2020 roku. Duda - i nikt inny. Te otaczające go postaci "prezydentów"- pożal się Boże - to...
-
Wczoraj miałam niecodzienną wizytę. Zadzwoniła Hania Karniej z SW i zapytała, czy może wpaść z jakimś mecenasem, by dokończyć wypełniania wn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz